wczytywanie strony...
Instytut Karpacki Baner Innowacyjna edukacja

Podstawa istnienia

Od dawna zastanawiano się jakie jest ŹRÓDŁO ISTNIENIA. Wszelakie religie na różne sposoby rozstrzygnęły te sprawę, każda definitywnie i na swój sposób. Chodzi oczywiście o istnienie człowieka.

Filozofowie zastanawiali się również nad tym problematem. Ufortyfikował się dychotomiczny front. Po jednej stronie rezydował ABSOLUT, a po drugie stronie frontu ustawiła się JAŹŃ. Jedno jest poza, a drugie wewnątrz człowieka. W tych dwóch kategoriach dostrzegano źródło i SENS istnienia.

Absolut to forma doskonała, podobno nieskażona żadną ułomną formą istnienia. Doskonałość i PROSTOTA są w zasadzie synonimiczne. Absolut zatem, będąc doskonałą prostotą, graniczy z NICOŚCIĄ. To jest jednak pewna wada tego konstruktu. Nad absolutem rozprawiało wielu, to znaczna część filozofii i teologii. Sporów było co niemiara, chodziło głównie o interpretację absolutu. To wymaga osobnej analizy i opisu.

Jaźń także sprawia sporo kłopotów. Warto się przyjrzeć tej sprawie poprzez zmagania z tym problemem przez prawdziwych tytanów intelektu. Sprawę podjął Kartezjusz. Szukał PIERWOTNEJ PEWNOŚCI, podstaw istnienia. Znalazł ją w akcie WĄTPIENIA, czyli myślenia. Jego słynne cogito ergo sum jest emblematyczne dla problemu istnienia. Ma jednak istotne defekty…

Kartezjusz przechodzi chyba zbyt szybko od „myślenia” do „istnienia”, czyli substancji, rzeczy. Postawiono mu liczne zarzuty odnośnie tego „łatwego” przejścia. Sformułowano także zarzuty odnoszące się do języka. Chodzi o to, że aby powiedzieć „Myślę, więc jestem”, trzeba wcześniej wiedzieć co znaczy „myśleć” i co znaczy „być”.

Używanie języka, słów nie jest takie niewinne i nie może rościć sobie pretensji do odnoszenia się do „czystego świata”. Słowa mają konteksty, są obciążone ciężarem wielowiekowej kultury, która definiowała sposób UŻYCIA poszczególnych słów. Wiele na ten temat powiedziano, a prym w zakresie znaczeń języka wiódł Ludwig Wittgenstein. Ostatecznie, trudno jest bronić proklamacji Kartezjusza na gruncie językowym.

Kartezjusz bronił się twierdząc, że chodzi mu o czynność MYŚLENIA, bez odnoszenia się do substancji. Przekonywał, że od „myślę” do „jestem” nie prowadzi sylogizm, a prosta INTUICJA. Ta intuicja jest zaś wiedzą WRODZONĄ. I tak właśnie znowu pojawia się jaźń, jako akt mentalny.

Pewnej formy obrony stanowiska Kartezjusza podjął się w XX wieku kolejny tytan – Edmund Husserl. Także chciał dojść do podstaw istnienia człowieka. Mocno skomplikował sprawę, ale ostatecznie dokonał dość prostego zabiegu. Otóż, kompletnie odrzucił sprawę substancji, czyli kartezjańskie „ego”. To co pozostanie – myślenie - sprowadza się do czystych ZNACZEŃ. Nie są istotne rzeczy i zdarzenia. To istota REDUKCJI TRANSCENDENTALNEJ. Ta ładna nazwa oddaje sens operacji Husserla, dojścia do CZYSTEJ ŚWIADOMOŚCI.

Podmiot poznania zostaje zatem OCZYSZCZONY. Pozostaje wielki zbiór ZNACZEŃ. Podmiot myślący staje się odbiorcą znaczeń. Ów podmiot jest także skierowany do odbioru tych znaczeń, to jest jego rola i predylekcja. Nie ma substancji i nie ma ego.

Świat Husserla został mocno zredukowany, wyłącznie do znaczeń. To miało prowadzić człowieka do źródła wiedzy o istnieniu. To źródło zakłada istnienie wyłącznie siebie. No i Boga. Tak Husserl doszedł do czystego Absolutu wychodząc od kartezjańskiej jaźni. To dość mocno ekwilibrystyczne jednak. Na pewno ciekawe.

W rozważania o źródłach istnienia człowieka zaangażował się także Martin Heidegger.  On także dokonał zaskakujących operacji. Dostrzegł słabości dowodzenia Kartezjusza i Husserla. Już za wadliwe uznał samo pytanie o źródło istnienia.

Heidegger nie pytał zatem o początek wiedzy, taki bez wcześniejszego warunku. Nie roztrząsał także aktów mentalnych, nie dywagował o substancji. Nie zawiesił istnienia realnego świata, za Husserlem. Co zrobił? Poszedł dalej…

Analizował FENOMEN człowieka. Ten fenomen zaś zdefiniował jako PRZYGODNY, czyli przypadkowy. Ot, taka przygodna sytuacja, że sobie powstał człowiek. On także nie jest w stanie wyrwać się ze świata, nie jest w stanie zrozumieć świata i siebie. Człowiek jest pozbawiony zatem samozwrotności. To nawet się jakoś rymuje z TEORIĄ EWOLUCJI…

Egzystencja człowieka jest zawsze JEGO własna. Można ją opisywać w różnych relacjach do siebie, do innych ludzi, do świata. Ale nie można jej definiować w PIERWOTNYCH TERMINACH, jak chcieli to czynić Kartezjusz i Husserl.

Człowiek, wedle Heideggera, to FAKT ONTOLOGICZNY, nie dający się wyjaśnić empirycznie i psychologicznie. Nie istnieje żadne źródło pewności: do siebie samego, do świata. Do Boga także nie ma żadnej pewności. Ona nie istnieje w zasięgu człowieka.

Jedno jest pewne, 5 wieków wcześniej inkwizycja spaliłaby Heideggera na stosie za takie słowa. Ciekawe, czy „upiekłoby się” Kartezjuszowi i Husserlowi? Religie zawsze epatują pewnością. Kiedyś jeszcze posługiwały się przemocą i zbrodnią, która miała pieczętować religijną pewność.

Trzeba zadać kluczowe pytanie: czy istnienie jest konieczne? Chodzi o istnienie człowieka, indywidualnego człowieka. Czy świat mógłby istnieć bez człowieka? No łatwo to sobie wyobrazić, choćby w kontekście wielkości ziemi w stosunku do wszechświata. Za kilka miliardów lat słońce zgaśnie i skończy się wszelakie życie na ziemi, a wszechświat istnieć będzie nadal.

Z innej strony, jeżeli już zaistniał człowiek, to konieczna jest jego śmierć. Czy to jest paradoks? Łatwiej przyjąć i pogodzić się, że zarówno istnienie jak i śmierć są konieczne. Ale do czego są konieczne?

Religie twierdzą, że źródłem istnienia wszystkiego jest Bóg. Wierzący w Boga piją ze źródła lub … wierzą, że piją ze źródła. To zasadnicza różnica. Należy ich ciągle pytać, czy nie ulegają złudzeniu, ułudzie. A nawet, jeżeli wierzą, że śmierć jest przejściem do innego życia, muszą uznać, że śmierć niweczy, przekreśla wszystko, co było przed nią, czyli indywidualne życie. A ono ma tylko wtedy sens, gdy boska ocena jego przebiegu może prowadzić do nagrody w postaci życia wiecznego, świętych obcowaniu.

Ale dlaczego życie wieczne ma mieć jakichś sens? No i tak pytać można dalej. Zawsze jest pytanie na końcu: po co? Ale religie nie zadają takich regresywnych pytań. To nie tyle słuszne, co konsekwentne.

Tak, jest RELIGIJNA perspektywa istnienia człowieka nadająca SENS jego istnienia. Bo właśnie idzie o sens, ale religijna odpowiedź nie jest jedyną, to oczywiste.

Druga odpowiedź jest podobnie jednoznaczna, jak ta religijna: nie istnieje żaden sens. Istnienie to PRZYPADEK. Poszukiwanie sensu jest … bez sensu. To mocne i jednoznaczne. To także nieprzejednane ATEISTYCZNE pozycje, odwrotność religijnego podejścia. Jest coś jednak, co je łączy. To jakaś pewność o słuszności, może nie do końca pewność, a raczej wiara co do słuszności.

Trzecia odpowiedź opowiada się za istnieniem sensu rzeczywistości. Jest jednak spekulatywna, bo można ją streścić w proste, ale zupełnie niejednoznaczne „a to zależy”. Tyle dobrze, że rysują się tylko 3 możliwości. To również ambitne, bo 3 możliwości także komplikują sprawę. Wyjaśnienia są również jakieś niepełne. No bo, czy można uznać za satysfakcjonującą odpowiedź, że sens rzeczywistości jest racjonalny, bo zgodny z rozumem i jego prawami? Ale dlaczego jest racjonalny? Czy sens realizowany jest poprzez dochodzenie do zamierzonego celu? Ale jaki jest zamierzony cel? Wreszcie, czy sens rzeczywistości realizuje się poprzez określone wartości? Owszem, wartości sankcjonują sens. Ale jakie to wartości?

Te 3 ścieżki prowadzące do sensu konstytuują triadę metafizycznych pojęć sensu. Jest zatem SENS RACJONALNOŚCI wynikający z roli rozumu, ale jest także SENS CELOWOŚCI i SENS AKSJOLOGICZNY. Ale te dwa ostatnie „sensy” w sumie sprowadzają się do jednego, że Dobro jest celem każdego DĄŻENIA.

Ostatnia odpowiedź o sens istnienia jest zdumiewająco prosta: nie wiadomo jak jest. To AGNOSTYCZNA odpowiedź. Ona może się wydawać asekuracyjna, a nawet tchórzowska. Ale czy w obliczu nieodgadnionej transcendencji należy się silić na trywialną i pochopną, ludzką odpowiedź? Czy zawsze trzeba odpowiadać? Jakkolwiek, ale czy zawsze trzeba udzielać odpowiedzi? Pytać można zawsze, ale czy należy odpowiadać? I wreszcie, czy można żyć bez odpowiedzi?

Ach te pytania, świdrujące i przeszywające horyzont poznania. Czy one relokują odpowiedzi wprost do transcendencji? Ale czy odpowiedzią na trudne pytania może być kolejne pytanie? Pytań jest więcej niż odpowiedzi, to istna inflacja pytań. Toż to przeklęta pętla regresji.

Kluczowym jest jednak kwestia: co łączy sens i byt? Brutalnie można zapytać: czy byt ma sens? No i odpowiedzi znowu nawiązują do możliwości źródeł istnienia. Istnieją znowu możliwości: 1. Byt ma sens. 2. Byt nie ma sensu. 3. Nic nie wiadomo. 4. Byt ma sens, ale ludzie nie są w stanie go odkryć. Odpowiedzi 3 i 4 mają coś ze sobą wspólnego. Jakoś lepiej żyć ze świadomością, że jest sens istnienia, bytu.

A może zagadka istnienia tkwi w narzucającym się źródłowym przekonaniu o PRZYCZYNOWOŚCI? …intuicji, że wszystko musi mieć przyczynę, ponieważ dostrzegalny jest skutek? Przecież od tego wyszedł także Kartezjusz. Jego analizowanie podstaw istnienia jest bardzo mocno związane z poszukiwaniem przyczyny istnienia. Warto zastanowić się nad relacją podstawy i przyczyny. Kategorie: źródło, podstawa, sens, przyczyna mają charakter poniekąd synonimiczny. I w tym kontekście warto się zastanowić nad zagadnieniem przyczynowości, tak w ogóle…

Nad ideą przyczynowości zastanawiał się David Hume. W sumie to jednoznacznie odniósł się związku przyczyny i skutku. Zaskakująco stwierdził, że nie ma takiego związku, ściślej on ma inny charakter niż powszechnie rozumiany. Nie istnieje bowiem KONIECZNOŚĆ związku przyczyny i skutku. Nie można jej dowieść, ani za pomocą doświadczenia, ani za pomocą apriorycznego rozumu. To czego doświadcza człowiek to NASTĘPSTWO faktów w czasoprzestrzeni. To następstwo jedynie powtarza się i tego można doświadczyć, ale nie można dotrzeć do istoty tego związku. Człowiek znajduje się w jednym punkcie czasoprzestrzeni i może tylko doświadczyć jednego zjawiska - przyczyny i potem skutku - które odbywają się w continuum momentów czasowych. Nie można doświadczyć przyczyny i skutki jednocześnie, więc nie można dotrzeć do związku pomiędzy nimi. Chodzi o istotę tego związku. Tego czego człowiek doświadcza to jedynie „związek” następstwa, które się powtarza.

Doświadczanie związków przyczynowych odbywa się w drodze SKOJARZEŃ, na mocy przyzwyczajenia, wedle Hume. To, że A postrzegane jest jako przyczynę B, czyli skutek, wynika z nawyku i oczekiwania. Pewne związki zdarzeń powtarzają się ciągle. Człowiek oczekuje kolejnych powtórzeń. To jest zatem źródłem pewnych ludzkich zachowań i postaw.

Hume poniekąd ROZERWAŁ istnienie związku przyczyny i skutku. Kości zostały rzucone… A gdyby tak za Hume odrzucić standardowe rozumienie przyczynowości? Jak to można odnieść do podstawy istnienia? Jaka jest zatem przyczyna, że Wszechświat istnieje? Jakie jest praźródło istnienia człowieka? Mocne pytania…

Właśnie, w tych pytaniach tkwi ważna treść, a nawet założenie. Jeżeli jest COŚ, to musi być tego przyczyna. Jeżeli zatem jest Wszechświat, to także musi mieć jakąś przyczynę. A może zadawanie pytania o przyczynę (źródło, sens, podstawę) jest źle postawionym pytaniem? A może trzeba pogodzić się, że istnieją zjawiska, które zwyczajnie nie mają przyczyny? Takich przykładów dostarcza fizyka, ściślej mechanika kwantowa. Elektron i mion oddziaływają na siebie poprzez wymianę fotonu. Nikt i nic nie decyduje o tym kiedy to się stanie. Można zatem przyjąć, że nie ma żadnej przyczyny tej wymiany. To trudno pojąć, ponieważ intuicyjnie uważa się, że ta „wymiana” musi mieć jakąś przyczynę. A może ludzkie wyobrażenie o przyczynowości wszystkiego jest nadużyciem? A pytania o sens istnienia są bez sensu? Gdyby człowiek chociaż rozumiał, dlaczego tego typu pytania są bez sensu…

Jeżeli nie rozumie się przyczyny Wszechświata, to powołuje się Boga, który ma wyjaśnić przyczynę i wszystko co się nie rozumie. Hume uważał religie za wytwór psychicznych potrzeb człowieka, jego lęku przed śmiercią i wyrazem niewiedzy, źle rozumianej przyczynowości. Czy religie wynikają z lęku i niewiedzy? A może także z arogancji? No bo jakże cokolwiek można twierdzić? Człowiek powinien pokornie być cicho i nic nie twierdzić? A uznaje się, że zadawanie pytań jest takie ważne, również kwestionowanie, podważanie. To także podstawa naukowego dociekania. Tak jest z nauką.

Istotą każdej religii jest wiara i nadzieja. A może to właśnie nadzieja jest problemem? To ona wprowadza transcendentny czynnik. On jest źródłem wieloznaczności i nieporozumień. Jaka jest konstrukcja nadziei?

Nadzieja na coś, co ma uchronić przed indywidualną zgubą. To jest punkt wyjścia dla nadziei na skuteczną ekstrapolację człowieka do innego świata - do wieczności. Nadzieja, że istnieje inny, lepszy świat. Nie tyle lepszy, ale świat idealny. Ta nadzieja jest wielowątkowa. Zakłada ontologię i proces. Jest zatem szczęśliwą wieczność i przejście człowieka do tej wieczności.

Zagadnienie nadziei było ważne dla EGZYSTENCJALIZMU. Zresztą, bez odniesienia się do tego prądu myślowego nie sposób rozprawiać o „podstawie istnienia”. Egzystencjaliści nie traktowali nadziei w kategoriach pozytywnych. Albert Camus określił nadzieję, jako najgorszą z plag ludzkości, która została wypuszczona z puszki Pandory. Oskarżył o to Greków.

Według Camus, brak nadziei nie oznacza rezygnacji. Prawdziwe życie jest możliwe tylko wówczas, gdy nie ma się nadziei i na nic się już czeka. Konieczne jest natomiast pogodzenie się z ABSURDEM życia. Mądry Albert nakreślił również różne oznaki absurdu w życiu. Są nimi: świadomość przemijania i śmierci, monotonia życia, jednoczesna nieprzenikalność i namacalność świata, dysharmonia autopercepcji, chaosu i porządku. Z tego wszystkiego Camus posklejał CZŁOWIEKA ABSURDALNEGO, który na to się godzi, akceptuje irracjonalność. Nie można go uwieść ani kojącą wiarą, ani kultem rozumu. Ważne jest to, że człowiek absurdalny godzi się na życie bez nadziei. To jest droga do uzyskania klarowności widzenia, ale i uczciwości życia. Ta hipoteza jest, tyle sprytna, co urokliwa. Na pewno mogła robić wrażenie na dekadenckich salonach Paryża. Było w niej odrzucenie zarówno wiary, jak i rozumu. To tworzyło straceńczą symetrię. To mogło także uwodzić. Ale czy ta hipoteza Camus mogła prowadzić do prawdziwej pewności?

Jedno jest pewne, że nie ma … pewności. Tak się mają sprawy ostateczne. Pozostaje wiara, ale może istnieć także niewiara. One są równoprawne. A zagadnienie „istnienia” pozostaje otwarte.

Pytania o przyczyny doprowadzają do pętli regresji, błędnego koła. Jeżeli przyczyną istnienia Wszechświata i człowieka jest Bóg, to co jest przyczyną istnienia samego Boga? Ach te pytania…

Tak czy siak, otworzyła się … dziura w istnieniu…


Zamknij